Mogę śmiało zaryzykować stwierdzenie, że Wiktor Kulerski umarł biedakiem.[1] Nic prawie już nie było jego własnością, spadkobiercy się nie obłowili. Jakżeż często mawiał do mnie: „Sanacja nas zniszczy, panie Kunz, doprowadzi do ruiny, ale ja już niczego - nie pragnę. Mogę zginąć pod ruinami moich zakładów”. Byłem przekonany, że są to słowa starca, znajdującego się w danej chwili w stanie wyjątkowo silnej depresji. Wpadał w nią, kiedy przyjeżdżając do zakładów w Tuszewie wchodził wpierw do dyrekcji, a potem do redakcji.
W dyrekcji przedstawiano mu stan interesów całkiem na czarno, co z miejsca ścinało go z nóg.
Niech sobie sami radzą i wypijają to, czego nawarzyli. Wiedziałem, bowiem, że te weksle to były zobowiązania dyrektora Grobelnego, który był prezesem klubu sportowego „Olimpia”, która pobudowała sobie stadion za weksle, żyrowane przez Grobelnego jako dyrektora Zakładów Graficznych W. Kulerskiego. Taką kombinacją rożnych przemyślnych prezesów „Gazeta Grudziądzka” spłaciła nie swoje długi. Wiktor Kulerski był przekonany, że to jest z korzyścią dla „Gazety Grudziądzkiej”, jeżeli i jej dyrektor będzie prezesem niejakiej „Olimpii”. Zżymałem się na taką naiwność i wiele razy ściąłem się z dyrektorem. Wspominam o tym wszystkim, aby wykazać, jakie to stosunki panowały w „Gazecie Grudziądzkiej” po I wojnie światowej. To nie gazeta była temu winna ani Wiktor Kulerski, który przerażony był tym wszystkim, co się wokoło niego działo. Ufam każdemu człowiekowi – mawiał do mnie podczas naszych redakcyjnych pogawędek. – Uważam bowiem, że każdy człowiek jest z natury dobry. Ale czasem się na tym zaufaniu w dobroć człowieka zawiodę.
[1] Fragment publikacji ”Z kart historii Zakładów Graficznych i Wydawniczych Wiktora Kulerskiego w Grudziądzu 1894-1939 str.229
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz